Hanya Yanagihara - "Małe życie" recenzja

by - sobota, marca 11, 2017



Są takie książki, o których cokolwiek się napisze, zawsze będzie miało się wrażenie, że to niewystarczające. Są takie książki, które zostają z Tobą bardzo długo, może nawet całe życie. Są takie książki, po których już nic nie jest takie samo, jakim było przed lekturą. Jeśli czytaliście „Małe życie”, wiecie o czym mówię, jeśli nie czytaliście, koniecznie nadróbcie zaległości.





„Małe życie” czekało na swoją kolej bardzo długo. Stało na półce, patrzyło na mnie, a mnie przerażała ilość stron. Miałam z tą książką wzloty i upadki, przyznaję się do tego uczciwie. Pierwsze 100 stron wlekło się niemiłosiernie i miałam chwilę, że chciałam się poddać, później natomiast opowieść zaczęła wywoływać tak gwałtowne emocje, że nie byłam w stanie się od niej oderwać, a gdy kończyłam czytanie, miałam w głowie ostatnie strony i historię Jude’a.


Nie da się powiedzieć w skrócie o czym jest „Małe życie”. Na pewno jest historią przyjaźni czterech bohaterów: Willema, Jude’a, JB oraz Malcolma, którzy znają się z czasów szkolnych. Ich przyjaźń inspiruje, zachwyca, nieraz może przeraża. Każdy z nich jest zupełne inny. Każdy ma swoją własną historię, niby wszyscy są równie ważni, jednak czym dalej brniemy w książkę, tym bardziej widzimy, że to przede wszystkim historia Jude’a. Historia tragiczna i smutna, wstrząsająca i momentami nieludzka, ale dająca nadzieję – mimo wszystko. Nie powiem Wam co przeżył Jude, kim był, kim jest. Autorka dozuje informacje o nim, w taki sposób, że czytelnik z jednej strony zaczyna domyślać się pewnych elementów, ale prawda jest tak przerażająca, że zwyczajnie zaczynami się jej bać.

Zdecydowanie zaliczam „Małe życie” do gatunku literatury pięknej. Autorka ubiera historię w setki poetyckich porównań, piszę w tak zachwycający sposób, że czytelnik może rozkoszować się każdym słowem. Czytanie jednak nie jest łatwe. Ilość wątków, opowieści sprawia, że ciężko za jednym „posiadem” przeczytać wiele stron. Jednak warto, Hanya Yanagihara czaruje słowem, co widać choćby po cytatach zamieszczonych w recenzji. Prawda?

„Zapewne tego, co chcę teraz powiedzieć nie zrozumiesz, jednak pewnego dnia zdasz sobie z tego sprawę, że sposobem na przyjaźń, jak uważam, jest znalezienie ludzi, którzy są lepsi niż ty sam. Nie mądrzejszych, nie fajniejszych, lecz bardziej szczodrych, hojniejszych oraz takich, którzy potrafią wybaczać. Gdy już ich znajdziesz, doceniaj ich za to czego mogą cię nauczyć i staraj się ich słuchać, kiedy będą mowić coś o tobie, nie ważne jak złe lub dobre by to było. Przede wszystkim jednak ufaj im, co okaże się być najtrudniejszą rzeczą, jednak najlepszą z możliwych.”

Wiecie po czym poznać wartościową książkę? Po tym, że wzbudza emocje: strach, śmiech, złość, łzy. Również po tym, że nawet rok po jej przeczytaniu, będzie gdzieś w naszej głowie, że kładąc głowę do poduszki i nie mogą zasnąć będzie błąkać się między naszymi myślami. Dokładnie takie jest „Małe życie”. Porusza, nie pozwala pozostać obojętnym, daje do myślenia. Przede wszystkim pokazuje czym jest prawdziwa przyjaźń i, że czasami granica między nią a miłością nie istnieje, że to jedno i to samo uczucie. Tylko nazwa pozostaje inna.

„Czy to nie cud przeżyć traumę niemożliwą do przeżycia? Czy nie jest cudem sama przyjaźń - znalezienie drugiej osoby, która samotny świat czyni mniej samotnym?”

Obawiam się, że mogę pisać Wam tu wiele różnych rzeczy o tej książce, a i tak nie oddam jej mistrzostwa. Mimo, że nasze początki nie były łatwe, to ogromnie cieszę się, że nie odstawiłam jej na bok, że przebrnęłam tą pierwszą setkę, bo później akcja rozwinęła się, a książka zaczęła zachwycać z każdym rozdziałem bardziej. Z całą pewnością mogę powiedzieć, że to jedna z najlepszych książek, jakie czytałam w życiu i, że zostanie ze mną na bardzo długo. Historia Jude’a nie jest łatwa, prosta i przyjemna, ale czy taka musi być literatura? Uważam, wręcz przeciwnie. Im trudniejszy temat, tym więcej książka nam daje, zmienia w naszym życiu i je przewartościowuje.

„Przyjaźnie dawały mu przyjemność i nikomu nie wyrządzały krzywdy, więc kogo to obchodzi, czy to jest uzależnienie, czy nie? A poza tym czy przyjaźń to większe uzależnienie niż związek z kobietą? Dlaczego wydaje się godna podziwu, kiedy ma się dwadzieścia siedem lat, a budzi zgorszenie u trzydziestosiedmiolatka? Dlaczego przyjaźni nie traktuje się na równi ze związkiem? A może jest lepsza? Dwoje ludzi pozostaje razem przez lata, a wiążą ich nie seks, nie atrakcyjność fizyczna, nie pieniądze, nie dzieci, nie własność, lecz wzajemna zgoda na bycie razem, wzajemne zobowiązanie wobec unii, która nie daje się skodyfikować. Przyjaźń oznacza bycie świadkiem dręczących nieszczęść przyjaciela, długich okresów nudy i rzadkich triumfów. To przywilej bycia przy drugiej osobie w jej najtrudniejszych chwilach i świadomość, że samemu też można się przy niej czuć podle.”



Podobne wpisy

0 komentarze