Ann Patchett - Dziedzictwo- recenzja

by - środa, lipca 19, 2017



„Dziedzictwo” przykuło moją uwagę już w zapowiedziach czytelniczych wydawnictwa Znak. Przyznam jednak, że stało się tak za sprawą minimalistycznej, ale za to jak wdzięcznej i prostej okładki w pomarańcze. Wtedy jeszcze nie miałam pojęcia jaka zależność istnieje między powieścią a tymi cytrusami… Jedno jest pewne: Ann Patchett napisała świetną książkę, która z pewnością znajdzie się na przygotowywanej przeze mnie liście najlepszych lektur tego półrocza.





Historia zaczyna się dosyć niepozornie. Lata 60, Stany Zjednoczone, lato. Ukrop niemiłosierny, na dodatek córka jednego z głównych bohaterów Fixa, ma przyjęcie chrzcinowe. W niewielkim domu państwa Cousinów zjawiają się sąsiedzi i znajomi. Alkohol leje się strumieniami, wszyscy unoszą się kilka centymetrów nad ziemią. Jednym z gości jest Bert, i żeby nie było, nie jest on przyjacielem rodziny. Został zaproszony, bo przyniósł ze sobą pokaźną butelkę dżinu, a przyjęcie jest dla niego odpoczynkiem od własnego domu pełnego własnych dzieci. Bert szybko wtapia się w zastane towarzystwo i robi drinki ze świeżego soku pomarańczowego oraz dżinu. Na koniec przyjęcia dojdzie do pocałunku, który zmieni losy obydwu rodzin. Odtąd nic nie będzie takie same. To pocałunek Berta i żony Fixa, Beverly.
Dalsza część książki to losy związku Berta oraz Beverly i całej ich patchworkowej rodziny. Relacja z wakacji, kiedy to dwie córki Beverly oraz czwórka dzieci Berta spędzała czas w Wirginii. Wspomnienia te poprzeplatane są czasem teraźniejszym, czyli końcówką życia chorego na raka Fixa, który stara się dowiedzieć czegoś o minionych czasach. Ogromną rolę w tej książce odgrywa śmierć syna Berta, Cala. Ma to związek z wyrzutami sumienia reszty dzieci, gdyż widziały jego umieranie i nic nie zrobiły. Sumienie daje o sobie znać przez całe dorosłe życie i zmusza do myślenia co by było, gdyby…To opowieść o przypadkowym spotkaniu, które odbija się echem przez kolejne dziesięciolecia. O rodzinnej tragedii i o lojalności względem osób, które niedawno były sobie całkiem obce.


Choć książka nie zawiera nagłych zwrotów akcji, choć tak naprawdę niewiele się dzieje, jest w niej coś, co nie pozwala odłożyć jej na półkę i iść spać. Ann Patchett czaruje czytelnika, snuje dosyć rozwlekłą opowieść, która na pierwszy rzut oka nie ma żadnego punktu głównego, żadnej głębszej spoiny. Jednak jest tak tylko na pozór. Przynajmniej według mnie. To, co jest unikatem i perłą tej książki to kunszt pisarki Patchett, która w mistrzowski sposób snuje swoją historię, opisuje kolejne sytuacje, ubiera w słowa emocje bohaterów.

Dla mnie osobiście „Dziedzictwo” to książka o tym, że nie zawsze to my sami mamy wpływ na swoje życie. Czasami dostajemy „w spadku” takie doświadczenia, takie historie, które wywierają na nasze własne losy ogromny, wręcz niewyobrażalny wpływ. To również opowieść o tym, że czasem pozornie obcy ludzie stają się naszą prawdziwą  rodziną, wobec której czujemy lojalność, ciepło…

Autorka stworzyła barwnych, dobrze opisanych bohaterów, na pewno czytelnik utożsami się z którymś z nich, ewentualnie będzie „trzymał jego stronę”. Bardzo rzadko zdarza mi się sięgać po powieści obyczajowe, gdy dostaje propozycje ich recenzji, podchodzę do nich z wielkim dystansem. „Dziedzictwo” pokazało mi, że nadal są książki, które potrafią mnie zaskoczyć, oczarować, po prostu które kocham od pierwszej do ostatniej strony.

Czytaliście "Dziedzictwo"? A może macie je dopiero na swojej liście??

Za egzemplarz tego cuda dziekuję wydawnictwu

 

Podobne wpisy

0 komentarze