Ann Patchett - Dziedzictwo- recenzja
„Dziedzictwo” przykuło moją uwagę już w zapowiedziach czytelniczych wydawnictwa Znak. Przyznam jednak, że stało się tak za sprawą minimalistycznej, ale za to jak wdzięcznej i prostej okładki w pomarańcze. Wtedy jeszcze nie miałam pojęcia jaka zależność istnieje między powieścią a tymi cytrusami… Jedno jest pewne: Ann Patchett napisała świetną książkę, która z pewnością znajdzie się na przygotowywanej przeze mnie liście najlepszych lektur tego półrocza.
Historia zaczyna się
dosyć niepozornie. Lata 60, Stany Zjednoczone, lato. Ukrop niemiłosierny, na
dodatek córka jednego z głównych bohaterów Fixa, ma przyjęcie chrzcinowe. W
niewielkim domu państwa Cousinów zjawiają się sąsiedzi i znajomi. Alkohol leje
się strumieniami, wszyscy unoszą się kilka centymetrów nad ziemią. Jednym z
gości jest Bert, i żeby nie było, nie jest on przyjacielem rodziny. Został
zaproszony, bo przyniósł ze sobą pokaźną butelkę dżinu, a przyjęcie jest dla
niego odpoczynkiem od własnego domu pełnego własnych dzieci. Bert szybko wtapia
się w zastane towarzystwo i robi drinki ze świeżego soku pomarańczowego oraz
dżinu. Na koniec przyjęcia dojdzie do pocałunku, który zmieni losy obydwu
rodzin. Odtąd nic nie będzie takie same. To pocałunek Berta i żony Fixa,
Beverly.
Dalsza część książki to losy
związku Berta oraz Beverly i całej ich patchworkowej rodziny. Relacja z wakacji,
kiedy to dwie córki Beverly oraz czwórka dzieci Berta spędzała czas w Wirginii.
Wspomnienia te poprzeplatane są czasem teraźniejszym, czyli końcówką życia
chorego na raka Fixa, który stara się dowiedzieć czegoś o minionych czasach.
Ogromną rolę w tej książce odgrywa śmierć syna Berta, Cala. Ma to związek z
wyrzutami sumienia reszty dzieci, gdyż widziały jego umieranie i nic nie
zrobiły. Sumienie daje o sobie znać przez całe dorosłe życie i zmusza do
myślenia co by było, gdyby…To
opowieść o przypadkowym spotkaniu, które odbija się echem przez kolejne
dziesięciolecia. O rodzinnej tragedii i o lojalności względem osób, które
niedawno były sobie całkiem obce.
Choć książka nie zawiera
nagłych zwrotów akcji, choć tak naprawdę niewiele się dzieje, jest w niej coś,
co nie pozwala odłożyć jej na półkę i iść spać. Ann Patchett czaruje
czytelnika, snuje dosyć rozwlekłą opowieść, która na pierwszy rzut oka nie ma
żadnego punktu głównego, żadnej głębszej spoiny. Jednak jest tak tylko na
pozór. Przynajmniej według mnie. To, co jest unikatem i perłą tej książki to
kunszt pisarki Patchett, która w mistrzowski sposób snuje swoją historię,
opisuje kolejne sytuacje, ubiera w słowa emocje bohaterów.
Dla mnie osobiście „Dziedzictwo” to książka o tym, że nie
zawsze to my sami mamy wpływ na swoje życie. Czasami dostajemy „w spadku” takie
doświadczenia, takie historie, które wywierają na nasze własne losy ogromny,
wręcz niewyobrażalny wpływ. To również opowieść o tym, że czasem pozornie obcy
ludzie stają się naszą prawdziwą rodziną, wobec której czujemy lojalność,
ciepło…
Autorka stworzyła
barwnych, dobrze opisanych bohaterów, na pewno czytelnik utożsami się z którymś
z nich, ewentualnie będzie „trzymał jego stronę”. Bardzo rzadko zdarza mi się
sięgać po powieści obyczajowe, gdy dostaje propozycje ich recenzji, podchodzę do
nich z wielkim dystansem. „Dziedzictwo” pokazało mi, że nadal są książki, które
potrafią mnie zaskoczyć, oczarować, po prostu które kocham od pierwszej do
ostatniej strony.
Czytaliście "Dziedzictwo"? A może macie je dopiero na swojej liście??
Za egzemplarz tego cuda dziekuję wydawnictwu
0 komentarze