Olga Rudnicka - "Życie na wynos" recenzja
Mam za sobą naprawdę fatalną środę. Michalinie wychodzą piątki, nie mogę patrzeć już na syf w domu spowodowany przez remont, którego końca nie widać jak na razie, a na dodatek zostałam dzisiaj doszczętnie zmoczona przez ulewę. Coś tam na pewno by się jeszcze znalazło, jednak gdy tylko położyłam Miśkę na popołudniową drzemkę zrobiłam sobie czytelniczą ropustę i dokończyłam „Życie na wynos” mojej ukochanej Olgi Rudnickiej. Ta autorka zawsze swoimi tekstami rozkłada mnie na łopatki i nawet najgorszy dzień nabiera kolorów.
Emilia Przecinek to
bohaterka, która już raz zagościła na stronach Olgi Rudnickiej. Czytelnicy
znają ją z książki „Granat poproszę!”, gdzie Emilia staje na życiowym zakręcie –
jej małżeństwo się wali, teściowa i matka sprowadzają się do jej domu, a jej
kariera pisarki staje pod znakiem zapytania. Tym razem również wiele się
dzieje: Emilia schudła, jest coraz bardziej gotowa na nowy związek i nawet
nauczyła się żyć pod jednym dachem z pterodaktylami (jak wszyscy nazywają matkę
i teściową pisarki). Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie fakt, że Emilia
znajduje w piwnicy trupa. Pterodaktyle postanawiają wszcząć własne dochodzenie,
uważają bowiem, że zabójcą jest jeden z mieszkańców bloku… Czy z tego może
wyjść cokolwiek dobrego? Kto jest zabójcą? I czy Emilia znajdzie miłość?
Jeśli zaglądacie tu w
miarę regularnie, to wiecie, że kocham Rudnicką miłością wielką. Kocham jej
humor – niewymuszony i naturalny, pomysły na fabułę – szalone, sposób pisania –
jakby słowa same wskakiwały na kartki. Tym razem znowu się nie zawiodłam – jest
wszystko to, co najbardziej u tej autorki lubię.
„Życie na wynos” to
kryminał humorystyczny, jak zresztą pozostałe książki autorki. Mamy trupa, mamy zagadkę (choć nie jest specjalnie
skomplikowana), ale przede wszystkim mamy prawdziwą komedię pomyłek. Teksty
Olgi Rudnickiej powalają na kolana, powodują, że czytelnik śmieje się sam do
siebie (co może wzbudzić w innych domownikach przypuszczenie obłąkania). Do
tego wszystkiego książkę czyta się bardzo szybko, lekko i przyjemnie.Czy może być lepiej? Nie sądzę!
Główna bohaterka Emilia,
nie należy do moich ulubionych. Jest zakręcona jak sokowirówka w Dzień
Marchewki i ta jej chaotyczność jakoś działa mi na nerwy. Są jednak dwie
bohaterki tej serii, które UWIELBIAM i to one według mnie grają tutaj pierwsze skrzypce. To pterodaktyle: Jadwiga i Adela. Jedna
elegancka – zawsze w garsonce, druga kochająca neonowe, welurowe dresy. Obydwie
uwielbiają plotki, i wtrącanie się w cudze sprawy. Są przy tym zabawne i nieco
urocze (gdy twierdzą, że nie są fobami, homo zresztą też nie). Uważam, że to
one rządzą w tej powieści. Dają czytelnikowi najwięcej śmiechu.
Nie wiem czy jestem
obiektywna, moje uwielbienie dla Rudnickiej nie zna granic, więc jedyne co mogę
Wam powiedzieć, to to, że książka jest wciągająca, zabawna idealna na wakacje.
Idealna na szary dzień, który przygnębia. Idealna na słoneczny dzień, gdy humor
masz dobry, ale nadal chcesz więcej. Jest idealna na każdy dzień! Teraz
pozostało mi czekać na kolejną powieść…
Za świetną zabawę z nową powieścią Olgi Rudnickiej serdecznie dziękuje wydawnictwu
0 komentarze