Jennifer Worth - "Zawołajcie położną"
Jak już wspominałam przy okazji recenzji książki „Położna.
3550 cudów narodzin” bycie położną, to moje niespełnione marzenie. Może
obudziło się we mnie zbyt późno, trudno. Nie jestem kobietą, która uważa poród
za coś brutalnego, okropnego, niosącego ból. A uwierzcie mi dużo współczesnych
kobiet tak uważa i chce iść na łatwiznę, załatwiając sobie cesarkę, która jest
dla nich wybawieniem. Ja jako matka dwójki dzieci urodzonych naturalnie widzę w
takim porodzie całe misterium. Owszem, nie jest lekko. Ale przeżycie takiego
porodu według mnie daje zupełnie inny kontakt z maluszkiem. Natura stworzyła
nas tak, abyśmy rodziły naturalnie. Jeśli nie ma przeciwwskazań, nie
przeciwstawiajmy się jej. Znalazłam w książce bardzo trafny cytat, który muszę
koniecznie przytoczyć.
„Kobiety mają chyba wbudowany system całkowitego
zapominania: jakąś substancję chemiczną albo hormon, który zaraz po porodzie
zalewa część mózgu odpowiedzialną za pamięć tej niedawnej agonii. Czy w
przeciwnym razie któraś zdecydowałaby się na drugie dziecko?”
Książkę „Zawołajcie położną” wypatrzyłam już kilka miesięcy
temu na bibliotecznej półce. Obiecałam sobie wtedy, że przeczytam ją, ale
dopiero po porodzie. Nie było powodu przeżywania opisywanych historii w stanie
ciąży, gdy hormony szaleją i co dwie strony zapewne z moich oczu wylewałoby się
morze łez.
Książka jest zapisem historii położnej Jennifer, która jest
uważam tym dla brytyjskiego położnictwa jak dla nam Jeanette Kalyta. Porody
domowe, prawdziwe powołanie - to
zdecydowanie łączy obydwie panie. Jednak Jennifer odbiera porody w latach 50.
XXwieku. Robotniczy Londyn, środowisko bardzo zróżnicowane. Mamy tu przegląd
wszelkich patologii, różnych rodzajów rodzin i grup społecznych. Do koloru, do
wyboru. Mamy tutaj rozdział o dziecku, które przyszło na świat w Boże
Narodzenie, o smutnym końcu matki i dziecka z rzucawką porodową, czy kobiecie,
która rodzi swoje 24 (tak, to nie pomyłka) dziecko. Wszystko opisane w
plastyczny sposób, czujemy się tak jakbyśmy przyjmowali poród razem z Jenn.
Wszystko to naprawdę przypomina mi o książce Jeanette Kalyty.
Warto zwrocic uwagę na jedną rzecz. Jennifer Worth często
podkreśla fakt, że w tamtych czasach położne były traktowane z ogromnym
szacunkiem, według mnie do tej pory nic się nie zmieniło. Położna to niezwykła
osoba, pośredniczka, witająca nowe życie na tym świecie. To nie zawód, to coś
więcej.
Autorka opisuje swoją historię w tak zgrabny, sposób, że
mamy wrażenie że jest wykwalifikowaną pisarką. Buduje napięcie, ale również
zawiera w opowieści zabawne momenty swojej pracy.
Od tej książki, nie sposób się oderwać, niesamowite jest to
jak świetnie pani Worth zarysowuje charaktery bohaterów. Mistrzostwo.
Zakochałam się w tej książce i polecam ją każdemu bez zastanowienia. Wiem, że
pani Worth napisała jeszcze trzy kolejne książki o swojej pracy, na pewno po
nie sięgnę. Kocham taką literaturę!
0 komentarze